Wewnętrzny płomień

Idzie zima. Chłodne powietrze wciska się przez wszystkie szczeliny, siedzimy zawinięci w koce, pijemy gorące kakao. Jest to więc dobra okazja do przećwiczenia ciekawej i użytecznej formy medytacyjnej. Rozpalmy więc w sobie wewnętrzny płomień, wypalmy lód z naszych dusz i serc. Wspomniana technika jest formą zaawansowaną, wymagającą pewnego doświadczenia, więc kieruję te słowa raczej do osób praktykujących, choć osoby początkujące również mogą próbować. Technika ta jest w pełni bezpieczna, choć jak w każdej – warto zachować umiar i obserwować własne reakcje na nią.

Cechą właściwą techniki Wewnętrznego Płomienia jest sięgnięcie do własnych pokładów emocji, uczuć i pasji, które tkwią w naszych duszach. Jest formą introspekcyjną, więc możemy oczekiwać ujawnienia emocji skrywanych nawet przed sobą. Warto więc zapewnić sobie komfortowe warunki do przepracowania myśli uwolnionych w ramach praktyki.

Przejdźmy więc do samego opisu medytacji Wewnętrznego Płomienia.

Jako, iż jest to forma, w której będziemy sięgać głęboko wgłąb własnej jaźni, powinniśmy przyjąć pozycję możliwie najwygodniejszą i sprzyjającą maksymalnemu relaksowi. Ze swojej strony polecam pozycję półsiedzącą. Podparte plecy i głowa, lekko uniesione kolana, z wałkiem pod nimi. Jeśli jest to możliwe, medytujemy nago lub w luźnych ubraniach, przykrywamy się cienkim prześcieradłem, by uniknąć przeciągów. Jest to opcjonalne i każdy powinien dostosować ten etap do własnych potrzeb. Nie warto natomiast ściśle podążać za wschodnimi tradycjami, jakie narzucają na nas określone zachowania. W tej technice najważniejsza jest wygoda i komfort.

Gdy wypracujemy już sobie odpowiedni sposób i miejsce do praktyki, zamykamy oczy. Bierzemy dziesięć głębokich wdechów. Przytrzymujemy powietrze w płucach przez dwie sekundy i wydychamy. Zapewni nam to dostateczne dotlenienie, w momencie w którym pogrążać się będziemy w transie. Staramy się wyciszyć myśli, choć nie zwalczamy ich na siłę. Niech wybrzmią i odejdą same. Nie podążajmy za nimi. Trwajmy w tym stanie do momentu, w którym poczujemy, że nasze ciało staje się ciężkie i bezwładne. Skupienie się na własnym oddechu pozwoli nam utrzymać świadomość mimo faktu, iż nasze ciała zapadają już w sen. W tym momencie mogą pojawić się niekontrolowane skurcze mięśni, zwane miokloniami. Nie powinno to nas niepokoić – jest to zjawisko naturalne.

Gdy jesteśmy już zupełnie zrelaksowani, nasze ciała rozluźnione i pogrążona w letargu, kierujemy naszą uwagę wgłąb naszego ciała. Zapadamy się w sobie. Z każdym kolejnym oddechem, wyobrażamy sobie jak kolejne warstwy naszego Ja mijają nas a my wnikamy w samo centrum naszej Świadomości. Omijamy sieć myśli, form, wspomnień, które nas budują. Szukamy pierwotnej iskry, która pali się w nas i daje nam życie. Szukamy Iskry, która żarzy się w naszej duszy, pcha do działania. Ogrzewa nas i daje nam życie. W tym momencie, zauważymy, że znamy do niej drogę. Gdziekolwiek byśmy nie podążali, wiemy, gdzie ona jest. Zbliżamy się do niej powoli, pozwalamy naszej Jaźni przyzwyczaić się do tego widoku. Następnie dotykamy jej.

Etap, który w tym momencie nastąpi jest wyjątkowo indywidualny i każdy powinien przeżyć go indywidualnie. Wrażenia, które towarzyszą dotknięcia Wewnętrznego Płomienia są najbardziej intymnymi i subiektywnymi odczuciami, jakich można doświadczyć. Nie śpieszmy się więc i pozwólmy trwać tej chwili.

Gdy poczujemy już, że czas dobiega końca, wycofujemy się powoli, pozwalamy umysłowi wyciągnąć nas na powierzchnię. Wypływamy z naszego wnętrza na powierzchnię. Znów jesteśmy w swoim własnym ciele, znów nasze myśli płyną tak jak wcześniej. Nasze ciała będą w tym momencie sztywne i uśpione, więc nie śpieszmy się z wstawaniem. Czasem potrzeba chwili, zanim wróci nam kontrola nad mięśniami. Głęboki wdech powinien pomóc wybudzić się ciału i przerwać trans.

Po zakończeniu praktyki, warto pozostać jeszcze chwilę w samotności. Wrażenia, które pojawiają się wraz z kontaktem z Wewnętrznym Płomieniem potrafią być przytłaczające.

Jeśli technika nie wyjdzie za pierwszym razem, nie ma powodów do zmartwień. Nie świadczy to o braku umiejętności czy talentu. Ta forma wymaga odpowiedniego dnia, nastawienia i stanu psychicznego by przyniosła to, czego od niej oczekujemy. Warto więc próbować i próbować. Za którymś razem wyjdzie i będzie to jedna z najbardziej wartościowych lekcji, jakie możemy sobie sami sprawić.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Medytacja i oznaczony tagami , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *